poniedziałek, 17 października 2016

Modlitwa III

Od razu uprzedzam, że ten rozdział jest krótszy niż dwa poprzednie. Nie dość, że ciężko mi się go pisało - brak czasu i weny - to jeszcze mam wrażenie, że krążę wokół jednego tematu i nie umiem z tego wyjść. Jeśli coś wam się nie podoba, znajdziecie jakieś błędy czy macie pomysł na rozdział/fragment, który byście chcieli przeczytać w tym opowiadaniu, to piszcie w komentarzach. Zawsze z uśmiechem czytam wasze opinie.
Pozdrawiam :)

***

Umieramy na wiele sposobów. Nie chodzi mi w tej chwili o samą śmierć jako kiedy nasze serce przestaje pracować, a lekarze nic nie mogą zrobić. Chciałabym wam coś uświadomić.  Człowiek umiera kilka razy w czasie swojego życia.
Nie ma w tym nic podniosłego, ani nie odbywa się u bram Piekieł.

Umieramy w samotności.

Umieramy w ciemności własnego mieszkania.

Umieramy krztusząc się łzami i przeklinając własne wybory.

Umieramy w momencie gdy tracimy ukochane osoby.

Umieramy codziennie w chwili kiedy nie możemy znaleźć powodu, dla którego mamy wstać rano z łóżka.

Umieramy w tłumie osób, które tłamszą nasze uczucia i lęki.

Umieramy i nic nie możemy z tym zrobić.

Umieramy, bo nie chcemy żyć.

***

Kiedy jest dobra chwila by umrzeć?

Jeśli zadasz takie pytanie znajomemu, to on popatrzy na ciebie dziwnie i spyta czy u ciebie wszystko w porządku. O takie rzeczy nie powinno się pytać. Rozmawiać. Myśleć.
Człowiek nie ma czasu by się nad czymś takim zastanawiać, bo on ciągle pracuję by mieć godną emeryturę. Ale nigdy nie analizuje czy on dożyje tego czasu. Nie zastanawia się co będzie się działo kiedy śmierć będzie czaić się w najbliższym zakręcie. On snuje plany i odkłada je na czas kiedy będzie na emeryturze. Ludzie zaniedbują rodzinę, by móc na nią zarabiać. Zaniedbują dzieci, by te miały dobry start w życiu. Zaniedbuje żonę, bo to dobry czas na młodszą kochankę. Z żoną można spędzić czas jednocześnie bawiąc się z wnukami.

Skąd to wiem?

Bo przeszłam przez to wszystko na własnej skórze.

Okładałam marzenia, poświęcałam za mało czasu rodzinie, dzieciom i byłam żoną, która została zdradzona. Nie wynikało to z tego, że za dużo pracowałam. Chodziło o to, że ja byłam martwa w środku. Nie umiałam cieszyć się nowym dniem, uśmiechniętą buzią moich dzieci i dobrymi ocenami, które przynosiły ze szkoły. Nie umiałam żyć tak jak ode mnie oczekiwano. Nie chciałam żyć w złotej klatce z etykietą idealnej pani domu, bo wcale nie byłam idealna.
Chciałam wolności i możliwości wyboru. Chciałam decydować o własnym życiu, nieważne jakie ono by było. Chciałam to życie spędzić z osobą, która by mi na to wszystko pozwoliła. Ryan był tym kimś. McCrot był moim wszystkim.
Pewnie macie mnie teraz za niepoprawną romantyczkę. I może będziecie mieli rację. I w dalszej części historii tylko to potwierdzę. Ale miałam wtedy piętnaście lat. To wiek, w którym można popełniać błędy, podejmować złe decyzje i wydaje się, że to najlepszy czas, aby się zakochać. Wiecie, że w czasie dojrzewania większość osób spotyka wtedy osoby, z którymi spędza resztę życia? Ja spotkałam taką osobę. Tylko podjęłam złą decyzję i ta osoba zniknęła z mojego życia.
Podjęłam masę błędnych decyzji, które wtedy wydawały mi się właściwe.
Ale gdybym mogła cofnąć czas, zrobiłabym to samo. Te wszystkie rzeczy mnie ukształtowały.

Ukształtował mnie ból jaki zafundowałam sobie podczas przekuwania pępka.

Ukształtował mnie strach jaki odczuwałam kiedy szłam do ołtarza w śnieżnobiałej sukni.

Ukształtowało mnie moje życie, ale jednocześnie mnie zniszczyło.

Nie jestem jedyną kobietą na Ziemi, która przeżyła w ten sposób swoje życie. Na podejmowaniu całej masy złych decyzji. Ale one nie zrozumieją mojego życia. Chciałabym byście wy to zrozumieli, ale chyba też nie będzie w stanie. Ja sama tego nie rozumiem. Wiele razy podczas bezsennych nocy, zastawiałam się gdzie popełniłam błąd. Co zrobiłam źle, że teraz tak cierpię. Czy Bóg karze mnie za miłość do niewłaściwego mężczyzny?
Ryana poznałam kiedy przyjechałam do Obozu. Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Ani od drugiego, trzeciego czy piętnastego. Pierwszą rzeczą jaka spodobała mi się w Ryanie - można powiedzieć, że się w tym zakochałam - to był jego głos. Przyjemny baryton i lekka chrypka z jaką zawsze wymawiał moje imię. Pamiętam że często zadawał pytania o mojego Boga z lekką kpiną i niedowierzaniem przysłuchiwał się moim odpowiedziom. Zawsze słuchał tego co mówiłam, umiał ze mną dyskutować i przekonywać do własnego zdania. Poświęcał mi całą uwagę, niezależnie od tego czy byliśmy sami na obozowej plaży czy w tumie osób. Uwielbiałam to uczucie kiedy czułam się najważniejsza w jego obecności.
Możliwe, że Francisca czuła się tak samo przy Ryanie. Oprócz tego, że była córką Afrodyty w pakiecie genów dostała również urodę, figurę i zdolność do omamiania mężczyzn wokół palca. Mnie brakowało tego wszystkiego. Wspominałam wam już wcześniej, że przy takich dziewczynach łatwo poczuć się jak brzydkie kaczątko.
Kiedy wysiadłam z samochodu - z zaschniętymi śladami  łez na policzkach, roztrzepanymi włosami i poczuciem chaosu w głowie jak i w sercu, spojrzawszy na Knox poczułam się jeszcze mniejsza. Dziewczyna po prowadzeniu przez kilka godzin nadal wyglądała perfekcyjnie. Nie umiałam zrozumieć jak można tego dokonać. Wtedy mi to imponowało.

Wiecie o co mi chodzi, prawda?

Jak zobaczycie dziewczynę z idealnym makijażem, dopasowanym kostiumem i idącą pewnym siebie krokiem, przez sekundę jej zazdrościcie i chcecie być na jej miejscu. Nie jest ważne to, że ta kobieta musiała wstać pół godziny wcześniej by uzyskać efekt nieskazitelnego makijażu, ile godzin poświęciła na siłowni by utrzymać idealną figurę i ile razy musiała odmawiać jeśli chodzi o dodatkową porcje ciasta.
Liczy się efekt końcowy, który my oglądamy przez chwilę. Ale dla tej obcej dziewczyny te kilka sekund zawieszenia zazdrosnego spojrzenia na jej idealnej sylwetce - jest tego warte.
Nie liczy się ból fizyczny jak i psychiczny, który ona przechodziła podczas tygodni odchudzania i ćwiczeń.
Czy to naprawdę się liczy?

Czy zazdrosne spojrzenia, komentarze na temat figury i pytania koleżanek jak tego dokonałaś  są ważne?

Teraz wiem, że nie.

Ale kiedy miałam piętnaście lat i patrzyłam na Francisce, czułam to wszystko. Zazdrość, która mnie omotała. I poczucie, że nigdy nie osiągnę tego...wszystkiego. Nigdy nie będę taka jak Francisca Knox. Nigdy też nie mogłam powiedzieć, że Ryan McCrot był mój.

***

- Jesteśmy na miejscu.

 Widok jaki rozciągał się przede mną, był niesamowity. Nie była to tylko kwestia tego, tuż za niewidzialną granicą Obozu deszcz rozmywał się w delikatną mgiełkę, która i tak zaraz znikała. Nie była to też kwestia terenu i dziwnego ułożenia, którego w tamtym momencie nie rozumiałam. Z czasem umiałam poruszać się po całym Obozie bez większego problemu. Tą magiczną atmosferę powodowali ludzie, którzy tam byli. Osoby w moim wieku, poubierane w zbroje i biegające z mieczami, łukami i w pomarańczowych podkoszulkach. Były również inne stworzenia - satyry i nimfy leśne.
To wszystko, że stałam tam z lekko otwartą buzią i chłonęłam widok przede mną. Nie mogłam sobie wyobrazić tego, że ja - zwyczajna nastolatka - jestem od dzisiaj częścią tego wszystkiego. To miejsce miało stać się moim domem, bezpiecznym azylem od wszelkich niebezpieczeństw jakie czyhały na mnie za granicami Obozu na Long Island.
To miejsce stało się moim przekleństwem i błogosławieństwem, jednocześnie.

- Robi wrażenie, prawda?

- Ogromne. Ale po co to wszystko?

Musicie wiedzieć, że wtedy jako nowicjuszka  w tym świecie miałam milion pytań. Wy na moim miejscu pewnie zachowalibyście się podobnie. Zadawałam niewygodne, czasami głupie pytania. Chciałam wiedzieć na czym stoję i z czym muszę się zmierzyć. Nie chce was zanudzać opowieściami o moim lejcach greki i mitologii. Walka na miecze i nauka strzelania z łuku to całkowicie inna sprawa. To ważna część tej historii - trochę śmieszna i momentami, przynajmniej dla mnie, dość niezręczna.
Kiedy przekroczyłam granicę Obozu i oficjalnie stałam się jedną z nich - poprzez objawienie się nad moją głową hologramu liry, poczułam, że rodzę się na nowo.
Nie jako Melanie Regent - nastoletnia dziewczyna, która wiernie chodzi co niedzielę do Kościoła słuchać słowa Bożego. Tamta Melanie umarła - nie poddała się tak łatwo, ale to zrozumiecie później.
Narodziła się Melanie Regent - nastoletnia heroska, córka Apolla.
Z popiołów wiary które tliły się dość długo, powstało coś mocniejszego - bardziej trwałego i coś z czego później byłam dumna.
Śmierć nie musi być czymś złym. Ludzie mają przeświadczenie, że kiedy umierają to jest koniec. Nie twierdzę, że to możliwość przeżycia nowej, ciekawszej historii, bo to kłamstwo. Nasze życie - ziemskie życie - dobiega końca. Dusza nie wędruje do drugiego ciała, aby żyć wiecznie.
Kończy się pewien etap naszego życia i musimy się z tym pogodzić.
Tracimy w ten sposób rodzinę, przyjaciół, wiedzę i wszystkie wspomnienia. Tracimy dużą cząstkę siebie i to bezpowrotnie.


wtorek, 4 października 2016

Modlitwa II

Rozdział pisany w czasie słuchania Guns N’ Roses i Aerosmith, więc polecam włączyć sobie jakąś ich piosenkę. Jeśli lubicie taki typ muzyki. Nie nie mam pojęcia czy piosenka będzie się łączyć jakoś z rozdziałem, ale warto spróbować. Na pewno nie zaszkodzi.

Poprzednio mówiłam, że jak będę zadowolona z kolejnego rozdziału to go komuś zadedykuje. Przy miniaturkach robiłam to przez jakiś czas regularnie, przy pisaniu Prosto w ogień stwierdziłam, że to nie nadaje się by komuś go dedykować, bo jest dość specyficzny. Pomódl się za mnie też jest taki (a przynajmniej mam takie wrażenie. Dobra jak coś co napiszę nie będzie specyficzne to dam znać)

Chciałam ten rozdział zadedykować przede wszystkim jako forma podziękowania. Za miłe słowa w komentarzach, na które mogłam zawsze liczyć. Za własne opowiadanie, które z przyjemnością czytałam. Za pozytywną energię jaka biła na kilometr z twoich komentarzy i za uśmiech kiedy je widzę. Dziękuję Saide.

***

Dom zawsze była dla mnie ważny. Nie sam budynek, cegły, zasłonki w oknach i skrzypiące schody, ale ludzie, którzy w nim mieszkali. Moja mama była piękną kobietą. Umiała pracować po osiem godzin dziennie, wychować mnie samotnie i zapewnić mi wszystko czego potrzebowałam jednocześnie nie skarżąc się nigdy na przeciwności losu. Z biegiem lat wiem ile dla mnie poświęciła. Ile wycierpiała, co czuła i jak musiało być jej ciężko. Zrozumiałam to dopiero wtedy kiedy sama stałam się matką i żoną. Kiedy zamieszkałam w tym samym domu, w którym się wychowałam. Wspomnienia płyną do mnie falami, ale i zostają zastąpione przez te świeże, piękniejsze, bardziej zrozumiałe przeze mnie.

Dom to ludzie, którzy go tworzą.

Oni nadają sens temu budynkowi, napełniają go wspomnieniami i zostawiają w nim kawałek duszy. Moja mama często powtarzała, że dom ma uczucia i umie wyczuwać je u domowników. Rozpoznaje coś takiego jak strach, miłość, ból i bezsilność. Nie robi z tymi uczuciami nic ważnego. Pozwala wsiąknąć łzom rozpaczy, przyjmuje w swoje ściany śmiech dzieci i pochłania wszelkie krzyki. Jest cichym słuchaczem tego co się w nim dzieje. Stara się chronić domowników przez złem otaczającego ich świata, które jest na zewnątrz.

Staram się to samo przekazać moim dzieciom. Mówię im, że porządek w pokoju i posprzątanie po sobie w kuchni nie jest najważniejszą rzeczą w domu. Trzeba dbać o to, abyśmy czuli się dobrze i bezpiecznie w nim. Proszę ich żeby pielęgnowali wspomnienia z rodziną, przyjaciółmi i nie zapomnieli o tym co im powiedziałam. Jest to dla mnie ważne, bo wiem, że przyjdzie w życiu taka chwila, że kiedyś wyprowadzą się z domu i zaczną własne życie. Chciałabym żeby mieli mocne fundamenty na to, aby stworzyć coś własnego i trwałego. Coś z czego byliby dumni.

Czy byłam zadowolona z tego co osiągnęłam? Co zrobiłam z własnym życiem? Decyzji jakie podjęłam w całym życiu i które miały na nie duży wpływ?

Nie wiem.

Nie umiem powiedzieć, że moje życie to pomyłka, bo na pewno tak nie jest. Mam męża, dzieci i te wszystkie inne rzeczy. Jednak czegoś w nim brakuje. Czasami jestem już bliska odkrycia co to takiego, ale zaraz ucieka mi to i jestem w punkcie wyjścia. Gonię za tym nie mając pojęcia co to takiego. Nie spieszy mi się też by to odkryć, bo wiem, że jeżeli to złapię, zabawa się skończy. To jak gonienie za króliczkiem. Gonisz go, ale nie po, aby go złapać. Bo jak go schwytasz to nie będziesz wiedziała co z nim zrobić.

Ja mam tak samo z brakującym elementem w moim życiu.

Co się stanie jak go odnajdę?

Prawdopodobnie nadejdzie ta przerażająca pustka, która tylko czeka, aby mnie pochłonąć. Była ze mną w najgorszych momentach życia i nie puszczała tak długo, że to, aż bolało. Zamieszkała ze mną w chwili kiedy zerwał ze mną Nickky, Ryan ode mnie odszedł i kiedy dowiedziałam się o chorobie mamy. Była wtedy ze mną i podsycała ten ból, nienawiść do osób, które mnie zostawiły i łzy smutku.

A ja się temu poddawałam, bo byłam zbyt słaba by walczyć.

Zawsze w takich chwilach uważałam dom za mój bezpieczny azyl. Z czasem to się zmieniło, ale to później, obiecuję. Wszystko wam wyjaśnię, ale nie mogę zrobić tego wszystkiego naraz. Dawkowanie informacji i pozawalanie byście doszli do własnych wniosków jest najlepszym co mogę zrobić w tej sytuacji. Musicie zrozumieć wiele rzeczy, a to wszystko ma wam tylko pomóc. Chciałabym, abyście wiedzieli, że niczego przed wami nie zatajam, nie pomijam bolących dla mnie momentów. Opowiadam wam własne życie takie jakie było. Odkrywam się przed wami całkowicie i jest to orzeźwiające i przerażające za razem.

Może dlatego, że dom był dla mnie bezpiecznym azylem, nie wpuściłam Nicky’ego do środka. Owszem bywał w moim domu, pokoju i reszcie pomieszczeń. Moja mama bo bardzo lubiła, do momentu kiedy wróciłam cała zapłakana i pomiędzy napadami szlochu powiedziałam jej, że Brent ze mną zerwał. Powiedziała mi wtedy dużo mądrych słów, które pamiętam do dzisiaj.

Nickky nie naciskał kiedy stanęłam przed drzwiami i zaczęłam się z nim żegnać. Rozumiał, że mówiąc o czasie, który potrzebuję, byłam poważna. Nie naciskał, nie prosił o dodatkowe kilka minut. Tak naprawdę to oprócz kilku zdań, milczeliśmy całą drogę, z Kościoła do mojego domu. Obydwoje nie wiedzieliśmy wtedy o czym mamy mówić. Nie chciałam słuchać – po raz kolejny – jego przeprosin, a on nie wiedział o co ma pytać kiedy odpowiadałam mu półsłówkami.

Może gdybym wiedziała, że to nasze ostatnie spotkanie przed moim wyjazdem – gdybym wiedziała, że wyjeżdżam – to zachowałabym się inaczej. Musicie zrozumieć, że Nickky był wtedy dla mnie ważny. Był chłopakiem, który zwrócił na mnie uwagę, zapraszał mnie na randki i powodował uśmiech na mojej twarzy.

- Mel, będę na ciebie czekać. Nieważne ile czasu potrzebujesz, ja poczekam. Zależy mi na tobie i dlatego dam ci tyle wolności ile zechcesz. Kocham cię, Mel.

- Wiem, Nickky. I dziękuję.

Musnęłam lekko jego policzek i weszłam szybko do domu. Zobaczyłam tylko jego zaskoczenie i delikatny uśmiech, który powstał kiedy się z nim pożegnałam. Nie chciałam go ranić tak jak on zranił mnie. Nie pragnęłam zemsty i odpłacenia się za ten cały ból. Chciałam mu wybaczyć, ale potrzebowałam czasu.

***

Znacie to uczucie kiedy ktoś niespodziewany przekracza waszą oazę spokoju i bezpieczeństwa? Nie lubię takich sytuacji. Wolałabym się przygotować na to, że ktoś obcy będzie kręcił mi się po domu, oglądał zdjęcia, które wiszą w przedpokoju i przedstawiają mnie w masie kompromitujących sytuacji. Chcę wiedzieć kiedy muszę posprzątać dom na błysk by ktoś nie zaczął komentować moich drobinek kurzu, które osiadły na regale z książkami i niepasujących do siebie części dwóch różnych serwisów. Może ja po prostu lubię pić poranną kawę z pomarańczowej filiżanki, którą później kładę na niebieski spodek? Czy ludzie mogą chociaż na chwilę przestać mnie oceniać i to w dodatku we własnym domu? Gdzie powinnam czuć się sobą, a nie idealną córką, żoną i matką? Chcę wieczorem po ciężkim dniu, położyć nogi na ławie w salonie i podziwiać swoje skarpetki w paski. I nikt w tamtym momencie nie powinien mi posyłać krzywych spojrzeń, bo jestem – do cholery jasnej – u siebie. Wymieniłam większość mebli w tym domu, za własne pieniądze i jeśli mi się tak podoba, to mam prawo kłaść nogi na stolik do kawy.

Pomińmy kwestię tego, że nigdy bym tak nie zrobiła gdyby w domu był gość. Ale liczę na to, że wiecie o co mi chodzi, prawda?

- Mamo, wróciłam!

Nie miałam siły zdjąć butów czy kurtki. Chciałam jedynie zsunąć się po ścianie w przedpokoju i zwinąć w kulkę nieszczęścia. Nie miałam zamiaru płakać – zbyt dużo łez wylałam w ostatnim czasie. Potrzebowałam chwili samotności i naprawdę oddałabym dużo żeby sobie na to pozwolić.

- W salonie, Mel!

- Już idę, mamo.

Ociężale zaczęłam odpinać zapięcie przy sandałkach, które zakładałam tylko do Kościoła. Cieniutkie paseczki wbijały mi się w skórę kiedy naciągałam je podczas zdejmowania. Z ulgą postawiłam stopy na zimnych panelach. I wtedy coś przykuło moją uwagę. Inne trochę na większym obcasie i rozmiarze damskie buty. Byłam pewna, że nie należą do mojej mamy, ponieważ ona od jakiegoś czasu nosiła tylko pantofle na małym podwyższeniu. Oprócz tego na wieszaku wisiała dżinsowa kurtka z wyszywanym na plecach motylem. Później kiedy tylko widziałam tą naszywkę, starałam się nie wchodzić w drogę z jej właścicielką.

Delikatnie dotknęłam dżinsowego materiału. Nie była sprana i nawet nie widziałam na niej śladów używania. Piękna naszywka i przeczuwałam, że dziewczyna, która ją nosi musi być równie śliczna.

Nie pomyliłam się.

W fotelu – moim ulubionym meblu w całym salonie – siedziała piękna blondynka. Z długimi, prostymi włosami, idealnie zaznaczonymi kościami policzkowymi i trochę ironicznym uśmiechem, patrzyła prosto na mnie. Czułam się jak mała, szara myszka pod jej spojrzeniem mimo że miałam na sobie delikatną sukienkę z koronką i ładnie zaczesane włosy. Znacie to uczucie, które was ogarnia kiedy patrzycie na o wiele ładniejszą dziewczynę od siebie? Wasza wartość siebie spada o połowę, a na twarzy pojawiają się niechciane rumieńce. Czułam się tak kiedy patrzyłam na blondynkę, siedzącą w moim salonie. Chciałam zniknąć spod jej oceniającego spojrzenia, bo nie ma nic przyjemnego w czuciu się jak brzydkie kaczątko przy śnieżnobiałym łabędziu. Francisca Knox była jedną z tych dziewczyn, za którymi mężczyźni odwracają się kiedy te idą ulicą. Na początku kiedy ją poznałam, chciałam być jak ona. Pewna siebie, atrakcyjna, nie przejmująca się tymi wszystkimi spojrzeniami i uwagami jakie kierowane są w moją stronę. Czy kiedyś mi się to udało? Niestety nie, ale były momenty, że moje wady, których nie akceptowałam – znikały. Ryan był osobą dzięki, której mogłam się czuć jak najpiękniejsza kobieta na Ziemi.

- Mel, nie stój tak. Usiądź, przywitaj się – mamy gości.

Zrobiłam jeden niepewny krok w głąb salonu. I wtedy zobaczyłam coś jeszcze. Może nie przegapiłabym tego gdybym nie skupiła się tak bardzo na Francisce. Mężczyzna w średnim wieku, z kilkoma pasmami siwizny, siedział na wózku inwalidzkim obok mojej mamy. Miał ciepły uśmiech mimo tego wszystkiego. Pomimo tego nadal nie wiedziałam co to za ludzie i czemu są w naszym domu. Gdybym wiedziała, że on spowoduje przewrócenie mojego życia o sto osiemdziesiąt stopni, nigdy nie przekroczyłabym progu salonu. Niestety, nie miałam na to takiego wpływu jaki bym chciała. Ktoś kto miał kontrolę nad moim życiem w tamtym czasie, musiał się niesamowicie bawić.

- Dzień dobry, Melanio. Jestem Chejron, a ta młoda dama to Francisca. Przyjechaliśmy do ciebie i twojej mamy w pewnej delikatnej sprawie.

Ach, tak. Gdybym powiedziała wam teraz, że się wtedy nie bałam, skłamałabym. Nie wiedziałam co się dzieje, a słowa tego mężczyzny jeszcze bardziej mnie zdezorientowały. Kiedy siadałam obok mamy na kanapie, wiecznie moje zimne dłonie, zaczęły się pocić.

Pewnie się zastanawiacie czy coś podejrzewałam?

Absolutnie, nie. Ale czy tak naprawdę można się na coś takiego przygotować? Czy istnieje jakiś sposób na przyjmowanie informacji, które zmieniają nasze życie? Moja mama nigdy mnie tego nie nauczyła. Ludzie, którzy później byli przy mnie, jedynie potwierdzili, że posiadanie planu na życie nie jest równoznaczne z przygotowaniem się na nie.

- Czy możemy przejść do rzeczy? Musimy jeszcze wrócić do Obozu, a mi się trochę spieszy.

- Tak, tak oczywiście. Melanio, twoja mama już spakowała twoje rzeczy, łóżko w domku jest dla ciebie gotowe i mam nadzieje, że jesteś gotowa by jechać. Panna Knox, ma rację – przed nami jeszcze długa droga, a młode półboginie i centaur jest łatwym celem dla potworów.

Siedziałam patrząc się tępo w mężczyznę naprzeciwko mnie. Sens jego słów nie docierał do mnie zbyt dobrze. Nie miałam wtedy pojęcia o jakim wyjeździe on mówił i jaki udział miała w tym moja mama. Chciałam się zapytać rodzicielki czy to jest jakiś żart. Wtedy miałam nadzieję, że tak jest. Nieśmieszny, bo nieśmieszny, ale to co mówił ten mężczyzna na wózku nie mogło się okazać prawdą. Dopiero jak na własne oczy zobaczyłam to wszystko kilka godzin później – uwierzyłam. To nie znaczy jednak, że to zaakceptowałam.

- Jesteś herosem, Melanio. Twoim ojcem jest grecki bóg, z którym miałam kiedyś romans. Dziecko, musisz wiedzieć, że nie chciałam cię narażać na coś takiego. Kiedy zakochiwałam się w twoim tacie, nie miałam pojęcia kim on jest. Dopiero później – kiedy powiedziałam mu, że jestem w ciąży – wyznał mi prawdę. Mel, skarbie On cię kochał. Kiedy zobaczył cię po raz pierwszy był dumny z tego, że ma taką córkę. Wierzę, że on nigdy nas nie opuścił. Czuwał nad nami przez te wszystkie lata i bardzo żałował, że nie mógł przy nas być i uczestniczyć w twoim życiu. Musisz wyjechać Mel żeby nauczyć się bronić przed stworami, które będą chciały cię skrzywdzić tylko dlatego, że masz w sobie krew boga.

- Mamo…

- Szkołą się nie przejmuj. Już i tak prawie koniec roku, a ty możesz ominąć kilka lekcji. Wszystko nadrobisz jak wrócisz do domu po wakacjach. Bo masz wrócić, Mel. Cokolwiek by się działo, chcę cię widzieć w progu domu pierwszego września. Musisz być dzielna, dziecko.

Jeśli myślicie, że możecie się przygotować na usłyszenie tego, że waszym ojcem jest mitologiczny bóg, to jesteście w błędzie. Już łatwiej mi by było zaakceptować, że nigdy nie wyjadę z tego miasta (co nie wiele minęło się z prawdą) niż prawdę o moim nieznanym do tamtego momentu, rodzicu.

Wiele razy zastanawiałam się jakby potoczyło się moje życie gdyby Chejron nigdy nie przekroczył progu mojego domu. Nie poznałabym Ryana i nie zakochała się w nim. Nie zrobiłabym wielu szalonych rzeczy i nie złamała własnych zasad. Nie poznała jak smakuje prawdziwe życie. Byłabym jedynie skorupą bez wnętrza. Szarym człowiekiem, w szarym tłumie z szarymi problemami.

- Musimy jechać, panno Regent.

Czas pożegnań jest trudny. Nie mówię tu tylko o łzach, które gromadziły się w chwili kiedy przytulałam się z mamą. Kiedy stałam na ganku domu, musiałam się pożegnać również z nim, bo kiedy wróciłam w sierpniu dziewięćdziesiątym piątym roku, nie byłam już tą samą Melanią Regent.

Coś we mnie wtedy umarło, a coś innego narodziło. Nie wiem jaki to miało wpływ na mnie samą. Albo może i wiem tylko – nawet po tylu latach – nie chcę się do tego przyznać.

Płakałam kiedy wsiadałam do samochodu. Łzy leciały mi ciurkiem po twarzy kiedy widziałam mamę machającą mi z podwórka. Wtedy dwudziestego drugiego czerwca, siedząc na tylnej kanapie niebieskiego vana, dotarło do mnie, że jestem martwa.