Z rozpiski, którą
zrobiła wynika, że do końca opowiadania zostało 6 rozdziałów.
Czyli cała historia będzie miała 12 rozdziałów + Prolog i
Epilog. Jak wszystko dobrze pójdzie, to do końca maja Epilog
zostanie opublikowany :)
Może wydawać się
to wszystko chaotyczne, ale na swoje usprawiedliwienie mam, że to
wspomnienia przedstawiające życie Melanii, a opowiedzenie tego
wcale nie jest takie łatwe.
***
- I jesteś teraz szczęśliwa?
Simon siedział po
drugiej stronie wyspy kuchennej. Łyżka wazowa, którą trzymałam w
ręku, zatrzymała się tuż nad powierzchnią gotującej się zupy.
Z szeroko otwartymi oczami patrzyłam jak brat nie miał świadomości
na jaki kruchy lód wszedł i jak się szybko kruszy pod ciężarem
tego pytania.
- A czemu pytasz?
Oboje wiedzieliśmy
czemu unikam odpowiedzi na to pytanie. Gdyby usłyszał to co chciał,
musiałabym skłamać i to porządnie. Mogłam wymienić mu całą
litanie powodów, dla których nie jestem szczęśliwa w małżeństwie
i tym domu. Ale dla nas obojga łatwiejsze było milczenie i nie
poruszanie tych tematów.
- Nie spodziewałem się, że zobaczę kiedyś Melanie Regent w fartuszku, obcasach i w kuchni, która pichci w najlepsze.
- Widzisz, świat może nas jeszcze zaskoczyć.
Uśmiechnęłam się
lekko i zupełnie nieszczerze w stronę brata i wróciła do
przyprawiania zupy. Chciałam udawać, że ta krótka wymiana zdań
między nami nie miała miejsca, i że ziarenko wątpliwości nie
zostało zasiane.
***
W Obozie byłam już
prawie miesiąc. Moje spotkania z Ryanem stawały się powoli
codziennością. Pod osłoną nocy rozmawiało nam się lepiej,
swobodniej i bardziej szczerze niż za dnia. Może to miało związek
z tym, że po prostu nie mieliśmy już sił kłamać i prawda
wydawała się prostsza do powiedzenia drugiej osobie.
Lubiłam te kilka
godzin kiedy siedzieliśmy na zimnym piasku i patrzyliśmy na
spokojnie unoszące się fale. Z biegiem lat coraz gorzej jest mi
pamiętać te wszystkie piękne szczegóły, zapachy i kolory. Z
coraz większym trudem mogę przywołać zapach perfum Ryana, które
podczas naszych rozmów wręcz mnie otumaniały. Nie pamiętam czy
dłonie McCrota były tak samo zimne jak jego spojrzenie kiedy
widział synów Aresa zaczepiających dzieci Afrodyty czy może wręcz
przeciwnie - idealnie ciepłe, wręcz stworzone by rozgrzać moje
zmarznięte ciało i uspokoić walące w szaleńczym rytmie serce
kiedy słyszałam śmiech starszego chłopaka.
Pamiętam za to
doskonale jego szczere zainteresowanie kiedy mówiłam o muzyce -
temacie, o którym mogłabym mówić godzinami. Dzisiaj nikt nie
słucha mnie z taką intensywnością jak Ryan. Mój mąż, brat czy
dzieci szybko urywają rozmowę na ten temat, doskonale wiedząc jak
się zachowuje kiedy o tym mówię. Ryan tego nie potępiał, nie
patrzył na mnie z niesmakiem czy znużeniem kiedy wysnuwałam
kolejną (czasami wręcz irracjonalną) teorię o Pendereckim.
Kiedy wyruszyliśmy
w podróż - Ryan twierdził, że to wcale nie jest ucieczka tylko
krótki urlop od życia - przyznał się, że uwielbia na mnie
patrzeć kiedy mówię o kolejnym nieznanym mu kompozytorze.
- Czyli, co? Wyglądam wtedy jak nawiedzona Wyrocznia?
Tak naprawdę nigdy
nie widziałam tej Mumii, która zamieszkuje poddasze, ale z
opowieści starszych Obozowiczów jasno wynikało, że nic wielkiego
nie straciłam. Kiedyś dzieci Aresa wpadły na genialny pomysł,
żeby wynieść obozową Wyrocznię na środek Areny i kazać
najmłodszym dzieciom ją zabić. Ubarwili to w straszną historię,
że jak tego nie zrobią, ona przyjdzie do nich w nocy i zje. A wtedy
będą przez wieki zamknięci w jej ciele i w żaden sposób nie będą
potrafili się stamtąd wydostać. Oczywiście był to stek bzdur,
ale jakaś dwójka wzięła do ręki sztylety i z bojowym okrzykiem
ruszyła w obronie swojego życia. Chejron wkroczył w ostatniej
chwili, ale z tego co pamiętam dowcipnisie musieli niańczyć tamtą
dwójkę dzieciaków przez resztę wakacji (włączając w to
wszystkie zajęcia i czas wolny.)
- Wyglądasz wtedy
jak bogini, Melanio. Masz w oczach blask, pasję, której nie da się
zabić. Zmarszczone brwi kiedy nie wiesz jak ubrać coś w słowa.
Uśmiech na twarzy kiedy mówisz o swoich ulubionych utworach. A całe
twoje ciało krzyczy, że kiedy mówisz o muzyce to mogłabyś unosić
się nad ziemią kilkanaście cali. Uwielbiam kiedy z wypiekami na
twarzy starasz się przekazać mi rzeczy dzięki, którym nigdy cię
nie zapomnę. Tylko za tą pasję, mógłbym cię pokochać.
***
Moje dzieci
uwielbiają Simona. Jest ich ulubionym wujkiem, bo zawsze ma dla nich
jakiś prezent. Jest też jedyną osobą, która utrzymuje z naszą
rodziną regularny kontakt. Do tego grona można by wliczyć moich
teściów, ale to jest bardziej wymuszone stwierdzeniem, że dzieci
powinny mieć dziadków, a święta powinno się spędzać razem.
Wiąże się to z tym, że nie akceptują mnie i błędów mojej
młodości gdzie główną rolę grał ich ukochany syn.
Rodzice Ryana są
święcie przekonani, że to ja zerwałam z nim wiosną w
dziewięćdziesiątym piątym, widzieli jak ich syn był załamany i
to wystarczyło by mnie znienawidzić. Trzymają urazę dłuższy
czas niż ja byłabym wstanie kochać ich jedyne dziecko.
Rodziców Ryana i
Simona łączy jedna rzecz: doskonale wiedzą, że to małżeństwo
to porażka. Milczą na ten temat, ale spojrzenia i urwane zdania w
połowie dają jasno do zrozumienia co sądzą o naszej zabawie w
rodzinie. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że mój brat nigdy nie
spotkał się z rodzicami mojego męża.
- Kochanie, wróciłem!
Simonowi, nie umyka
jak mimowolnie moje usta wyginają się w grymas kiedy słyszę krzyk
mojego męża z przedpokoju. Sam reaguje na to teatralnym odruchem
wymiotnym, na co oboje wybuchamy śmiechem. Przez krótką chwilę
czuje się jakbyśmy znowu mieli piętnaście lat, siedzieli przy
obiedzie i śmiali się z nieudanych podejść Pana D. do alkoholu.
Wszystko to znika wraz z wejściem Nicka do kuchni.
- Simon, nie wiedziałem, że wpadniesz na obiad.
- Stęskniłem się za dzieciakami.
Brat wzrusza lekko
ramionami i umyślnie unika podania mojemu mężowi ręki, udając,
że znalazł coś ciekawego w kubku z herbatą. Widzę jak Nick
zaciska szczękę i podchodzi do mnie by pocałować mnie
mechanicznie w policzek na przywitanie. Nie odsuwam się jedynie
dlatego, że nie robi to na mnie żadnego wrażenia.
Przez chwilę w
kuchni panuje niezręczna cisza, a ja nie wiedząc co mam zrobić
jako idealna pani domu, o mało nie zaczynam podziwiać własnej
kuchni, którą znam od dzieciństwa. Widzę jak Simon ostatkiem sił
powstrzymuje się by nie zacząć kłótni z Nickiem kiedy widzi
rozmazany ślad szminki na kołnierzu koszuli (zauważyłam go od
razu kiedy wszedł do kuchni, ale moją jedyną reakcją było
zanotowanie sobie w głowie, że trzeba wyrzucić tą koszulę i pod
żadnym pozorem jej nie prać.) Naszym ratunkiem okazuje się dwójka
urwisów ścigających się z autobusu szkolnego do drzwi kuchni,
krzyczących od progu, że ich ukochany wujek przyjechał.
***
Czasami robimy coś
co nigdy nie zostanie zaakceptowane przez naszych bliskich. Nieważne
czy jest to coś nieistotnego - kupienie kolejnego kubka do ledwo
mieszczącej się w kuchni ogromnej kolekcji czy sprzedanie domu i
wyruszenie w nieznane.
Simon nie
akceptował wielu moich wyborów: od nocnych spotkań z Ryanem po
planowanie ślubu z Nickiem. Najdziwniejsze w tych sytuacjach jest
to, że gdy robiłam coś głupiego i nieodpowiedzialnego zawsze
towarzyszyli mi w tym mężczyźni. Chociaż nigdy nie mogłam
powiedzieć, że byłam otaczana przez chłopców, którzy patrzyli
się na mnie jak w obrazek. Byłam typem chłopczycy, a mój
nieśmiały charakter przy nowo poznanych osobach bardziej zniechęcał
niż zachęcał do bliższej znajomości.
- To może ta?
Stałam przed
Simonem w kolejnej - piątej jeśli dobrze liczyłam - sukni ślubnej,
ale żadna nie dostała pozytywnej oceny od jury w skład, której
wchodził mój brat i ekspedientka salonu sukien ślubnych.
- Wyglądasz w niej jak beza.
Ekspedientka
przemilczała komentarz Simona, ale też nie odezwała się jak
wcześniej, że wystarczyło by kilka krawieckich poprawek i suknia
leżałaby na mnie idealnie. Uznałam to za znak, że jest naprawdę
źle.
Z ciężkim
westchnieniem i opuszczonymi ramionami odwróciłam się w stronę
luster. Widziałam dwudziestoczteroletnią Melanie Regent - przyszłą
panią Brent - dziewczynę, która zamiast cieszyć się, że
wychodzi za mąż, wybór wymarzonej sukni uważała za największą
katorgę. Chciałam żeby tak nie było i doskonale wiedziałam co
mogło zmienić moje nastawienie do tego wszystkiego.
Jeden mały
szczegół. Jedna osoba.
W moich oczach od
razu stanęły łzy. Na myśl o tym, że to Ryan klęknąłby kilka
tygodni temu przede mną z pierścionkiem w ręku, a nie Nick Brent,
powodowało we mnie dreszcze. Byłabym wtedy najszczęśliwszą
dziewczyną na świecie i pewnie namówiła McCrota do szybkiego
ślubu w Las Vegas. Nickowi nawet o tym nie wspominałam. Wyśmiałby
mnie wtedy i powiedział, że osobie z jego reputacją coś takiego
nie przystoi. Ślub miał być wielkim wydarzeniem, a ja zachowałabym
się jakbym szykowała się na własny pogrzeb.
- Nie płacz.
Poczułam ciepło
ręce Simona oplatające mnie w pasie. W lustrze zobaczyłam jak
kobieta małymi kroczkami usuwa się w inną część sklepu, by dać
nam trochę przestrzeni. Przymknęłam oczy czując na policzku blond
włosy brata i dając sobie chwilę na uspokojenie się. Musiałam
być silna choć czułam jakby wszystkie moje pokłady energii w
zastraszającym tempie uciekały mi przez palce. Jedyne na co miałam
siłę to płacz i katowanie się wspomnieniami, które oprócz bólu
nic innego nie przynosiły.
- Czy to się kiedyś skończy?
Nie wiedziałam o
czym konkretnie mówię. Czy o bólu, cierpieniu i hektolitrach łez,
które wypłakałam czy jeszcze o czymś innym. Simon przez chwilę
był zdziwiony moim pytaniem i tak samo jak ja nie wiedział co mam
na myśli. Po chwili poczułam jak znowu się rozluźnia, a jego ręce
ściskają mnie mocniej.
- Wszystko się kiedyś kończy. Musisz po prostu o tym pamiętać i się nie poddawać. Musisz walczyć, Mel. Niezależnie od tego jakie przeszkody życie rzuca ci pod nogi. Bogowie może i nas nienawidzą, ale jedno muszą nam przyznać. Walczymy do samego końca.
***
Ryan twierdził, że
jestem jego Aniołem Stróżem. Ja natomiast za swojego obrońcę
uważałam Simona. Świat chyba właśnie na tym polegał, że każdy
musi znaleźć w życiu kogoś kogo będzie mógł nazwać swoim
opiekunem.
Kiedy wracałam z
nocnych rozmów na plaży z Ryanem, Simon przeważnie na mnie czekał.
Chciał mieć pewność, że McCrot nic mi nie zrobi i dotrę
bezpiecznie do łóżka. Zawsze mu powtarzałam, że starszy chłopak
by mnie nigdy nie skrzywdził, ale Simon jakoś nie był tym
uspokojony. Dopiero po tych feralnych wakacjach, dowiedziałam się,
że Ryan i mój przyrodni brat mieli wspólną dość barwną
przeszłość. Z tego co udało mi się wywnioskować to zanim
trafili razem do Obozu przeszli dość ostrą przygodę w San
Francisco.
Simon nie rozumiał
jednego, a ja nie umiałam mu wtedy tego jasno wytłumaczyć. Ciągle
pytał mnie co takiego jest w Ryanie McCrocie i w naszych nocnych
schadzkach. Nie zdawał sobie sprawy, że wtedy byłam w oczach syna
Hermesa kimś więcej niż głupiutką dziewczyną. Stawałam się
powierniczką jego sekretów, współtowarzyszem niedoli i
wspólnikiem w szalonych pomysłach. Byłam przyjacielem.
Ja sama czułam się
wtedy jakbym unosiła się kilka centymetrów nad Ziemią i mogła
dosięgnąć Nieba. Właśnie w takim stanie wracałam do domku.
Pijana ze szczęścia. Wypełniona emocjami, o które nigdy bym się
nie podejrzewała. Gotowa stanąć do walki z samym bogiem wojny.
To wszystko
oczywiście znikało zaraz po śniadaniu kiedy musiałam patrzeć jak
Francisca przytula się do Ryana, a ja znowu stałam się
niewidzialna.
Właśnie dlatego
Simon był przeciwny moim spotkaniom z McCrotem. Widział jak gaśnie
we mnie to szczęście, którym byłam pijana jeszcze kilka godzin
wcześniej. Jak z roześmianej dziewczyny stawałam się kukłą
robiące te same mechaniczne ruchy.
Simon widział we
mnie Feniksa, który w ciągu kilku godzin z pięknego magicznego
ptaka przemieniał się w kupkę popiołu. Ja sama odczuwałam to jak
system odstawienia. Uzależniłam się od Ryana McCrota w tak krótkim
czasie, że gdzieś w podświadomości musiałam wiedzieć jak to się
skończy.
Bo nawet Feniksy
nie są nieśmiertelne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz