Mamy opóźnienie! Znaczy ja mam i nie
jestem pewna czy da się to jakoś nadrobić. Z czasem wolny na
pisanie jest kiepsko, a i sama wena przychodzi najczęściej w nocy
kiedy powinnam spać by nie straszyć wykładowców swoimi worami pod
oczami.
Zbliżamy się do końca i jednocześnie
najciekawszej części w całym opowiadaniu i ich ucieczce :D
Mam pytanie strategiczne. Czy osoby,
które czytają także komentują? Dobra to nie była to ta sprawa,
ale ona jest równie ważna dla mojej weny. Czy chcecie czytać (na
blogspocie) opowiadanie w świecie HP i miniaturki pojawiające się
na RR, czy przerwę bez miniaturek, a po powrocie opowiadanie
NicoxPercy?
Nie wiem czy zauważyliście, ale od
jakiegoś czasu w rozdziale jest mała podpowiedź co do tego o czym
będzie mowa w kolejnej części :) Ktoś to zauważył?
***
Lekcje szermierki i
strzelanie z łuku były dla mnie katorgą. Nie umiałam opanować
swojej niepewności jaka przychodziła od razu kiedy miałam w ręku
broń. Nie byłam stuprocentową pacyfistką i wiedziałam, że tą
bronią nigdy nie skrzywdzę drugiego człowieka, ale potwora, który
może mnie zabić. Za każdym razem kiedy celowałam w tarczę (nie
było mowy o wbiciu strzały w sam środek) to jak mantrę
powtarzałam, że robię to w celu obrony siebie i swojej matki.
Możliwe, że wiecie jak strzelają dzieci Apolla. Doskonale, wręcz
z lekkością jakby urodzili się z łukiem w rękach. A ja?
Nieporadnie stałam, ledwo celowałam w słomianą tarczę, a ręce
trzęsły mi się jak u osoby chorej na Parkinsona. Mogłam jedynie
pomarzyć, o tym, że kiedyś będę potrafiła robić to z taką
samą lekkością jak moje rodzeństwo.
Pamiętam swoje trzecie
zajęcia z łucznictwa. To był drugi tydzień mojego pobytu na
obozie i nie czułam się jak jedna z nich. W ogóle się nie czułam
na siłach by wstać rano z łóżka, ale wiedziałam, że muszę.
Tęskniłam za mamą, własnym pokojem i - o zgrozo - za Nickiem.
Chciałam usiąść z mamą w salonie i porozmawiać z nią o mało
ważnych rzeczach. To dałoby mi siłę, którą w tamtym momencie
tak potrzebowałam.
Możliwe, że to z powodu
zmęczenia i ogólnego rozdrażnienia, moja strzała nawet nie
zbliżyła się na pół metra w pobliże tarczy. Wylądowała
natomiast kilka centymetrów przed twarzą zaskoczonego Ryana
McCrota.
Jeśli liczyliście na
romantyczne pierwsze spotkanie naszej dwójki, to muszę was
rozczarować. O mało go nie zabiłam, a przy tym wyglądałam na sto
razy bardziej przestraszoną od niego. Nie było żadnych piorunów,
latających jesiennych liści (pomińmy, że było wtedy gorące
lato), ani muzyki w spowolnionym tempie.
Wszystko trwało góra
trzy sekundy i zanim dotarło do mnie co zrobiłam, mogłam zabić
Ryana z trzy razy. Chłopak z strzałą w ręku pokonało odległość
jaka nas dzieliła z uśmiechem na ustach, którego nie umiałam
rozszyfrować. Strach powrócił z podwójną siłą, bo nie
wiedziałam czego mogę się po nim spodziewać. Nawet po naszej
ucieczce i milionach rozmów, nie do końca byłam pewna jego reakcji
na moje słowa czy czyny. A wtedy, kiedy szła do mnie niedoszła
ofiara w pomarańczowej obozowej koszulce, która opinała się na
napiętych bicepsach, jedyne na co miałam ochotę to zapaść się
pod Ziemię.
- Radzę ci to odłożyć, bo jeszcze zrobisz komuś krzywdę.
Jak oparzona opuściłam
ręce, w których nadal trzymałam łuk ćwiczebny. Nie umiałam
wydobyć z siebie słowa, a tak bardzo chciałam go przeprosić,
upewnić się, że na pewno nic mu nie jest i zapytać czy mogę mu
to jakoś wynagrodzić. Nie wiedziałam o nim kompletnie nic, a moje
serce chciało znać każdy mały i nieistotny szczegół o
blondwłosym aniele. Kiedy jeszcze zrobił dwa kroki w moją stronę
i przyjrzał mi się uważnie, miałam ciarki na skórze. Lazurowe
spojrzenie jakim mnie obdarzył było czymś niezwykłym. Ryan zrobił
wtedy coś jeszcze. Z trzęsących się dłoni, wyciągnął
ćwiczebny łuk i położył go delikatnie na ziemi obok naszych
stóp. Śledziłam każdy jego ruch, czerwieniąc się wściekle
kiedy uklęknął przede mną. Zaraz jednak podniósł się z kolan,
a ja nadal miałam rumieńce na policzkach. Mogłam sobie wmawiać,
że to wina gorącego lata i niedawno zakończonego treningu. Prawda
jednak była inna i gdzieś w głębi pamięci odnalazłam wszystkie
pierwsze spotkania z chłopakami i nigdy, przenigdy, nie zareagowałam
w taki sposób. Nawet wtedy kiedy poznałam Nicka.
- Wierzysz w Niego?
Spytał
jednocześnie biorąc delikatnie w dwa palce krzyżyk, który musiał
wysunąć się spod obozowej koszulki.
Czy
w Niego wierzyłam? Jeszcze dwa tygodnie temu byłam pewna kim
jestem, w kogo wierzę i co się ze mną stanie po śmierci. Teraz
straciłam pewność, że trafię przed oblicze Boga, który pozwoli
mi zostać obok siebie. Bałam się, że zamiast do Nieba spadnę
prosto w otchłań Hadesu. Musiałam w ciągu jednej chwili podważyć
porządek, na którym budowałam swoje życie. Przez jedno zdanie –
Jesteś herosem, Melanio,zaczęłam się załamywać.
- Ja...um...
- Wahasz się.
W
tej chwili wahanie było jedynym pewnym czynnikiem w moim życiu. Ale
nie tylko przez chaos we własnej głowie nie umiałam odpowiedzieć
na jego pytanie. On był powodem, dla którego tak się zachowywałam.
Jego lazurowe tęczówki, które patrzyły na mnie uważnie.
Opanowany ton głosu i cała jego postawa wręcz emanowała pewnością
siebie. Jakby jeszcze tego było mało górował nade mną wzrostem.
***
To
nasze pierwsze spotkanie, pamiętam bardzo dokładnie. A to co
nastąpiło później jeszcze bardziej wpłynęło na nasze relacje.
Może gdyby nie ta sytuacja przy kolacji, to sprawa na zajęciach
łucznictwa poszłaby w zapomnienie. Bylibyśmy tylko dwójką
obozowiczów, których połączyła jedna sytuacja, a ich drogi
złączyły się na kilka minut.
Może
gdyby tak się stało, moje życie nie było pełne sprzecznych
myśli. Pewnie wyglądałoby podobnie - byłabym żoną Nicka, matką
swoich dzieci i kobietą, która żyje na przedmieściach w rodzinnym
domu. Ale uniknęłabym wymyślania tysiąca scenariuszy i nocnego
płaczu w poduszkę. Może byłabym szczęśliwsza bez Ryana w moim
życiu.
Nie
zamieniłabym żadnej chwili spędzonej z nim. Nawet jeśli do końca
życia musiałabym żyć z mężczyzną, którego nie kocham. Ryan
był wart wszystkiego co tylko mogłam oddać. Straciłam w życiu
wszystko co tylko człowiek może stracić i jedyne czego żałuję
to tego, że kiedy miałam okazję wziąć los w swoje ręce, to tego
nie zrobiłam.
Ktoś
z was może powiedzieć, że mój los był w gestii bogów
siadających na swoich tronach na Olimpie. Część z was będzie
miała rację, ale zawsze wierzyłam, że mam jakąś władzę nad
własnym życiem i mogę podejmować decyzje, które będą miały
swoje konsekwencje nie zagrażające dla milionów ludzkich istnień.
Herosi
chyba właśnie dlatego składali bogom ofiarę podczas posiłków -
ze strachu i nadziei, że kiedyś ich los będzie tylko we własnych
rękach.
Dla
nowych obozowiczów jest to coś irracjonalnego i bez sensu, dopóki
naprawdę nie uwierzą. Nie jest to kwestia zobaczenia potwora i
działającego Iryfona na własne oczy, ale raczej uświadomienie
sobie, że we własnych żyłach płynie coś więcej niż krew.
Trzeba to wszystko uporządkować we własnym umyśle i to właśnie
jest najtrudniejsze. Przez kilka lat życia wszystko jest we
względnym porządku, czasami tylko okazuje się, że opiekunka ma
dwa rzędy zębów i owłosione skrzydła, które w ciągu kilku
sekund wyrosły jej na plecach. Mama nie za bardzo ci wierzy, ale
jesteś tylko pięcioletnim dzieckiem w wybujałą wyobraźnią.
A
później nagle - z dnia na dzień - pojawia się ktoś kto wyjawia
ci prawdę o zaginionym drugim rodzicu, który okazuje się postacią
z mitologii. Ty sama jesteś kimś w rodzaju hybrydy - człowieka z
bogiem, zwieszona pomiędzy dwoma światami. Nie do końca pewna
będąc do jakiej grupy przynależysz i gdzie jest twoje miejsce.
Takie
zawieszenie i uciekanie z jednego świata do drugiego, było
najgorsze.
***
Ta
pamiętna kolacja, o której wam już wspomniałam, miała miejsce
tego samego dnia co sytuacja na zajęciach z łucznictwa. Tamta
kolacja - z początku - nie różniła się niczym od poprzednich,
które jadłam przy stole dla dzieci Apolla. Jeśli wam tego jeszcze
nie powiedziałam, bóg muzyki i sztuki, zrobił coś wyjątkowego
jak na tamten czas. Kiedy tylko przekroczyłam granicę obozu, nad
moją głową pojawiły się jego atrybuty i zostałam oficjalnie
przez niego uznana za swoje dziecko. W ten sposób, nie przespałam
ani jednej nocy w domku Hermesa, ani nie zjadłam posiłku przy
zatłoczonym stole z nieuznanymi herosami.
Mogłam
liczyć na swoje rodzeństwo (przede wszystkim na Simona, bo to on
okazał się moim przewodnikiem i przyjacielem podczas tamtych
wakacji.) Ale oni nie do końca mnie rozumieli, o było równoznaczne
z pełną akceptacją. Nie była to kwestia wyglądu czy charakteru,
ale zachowania i masy pytań jakie zadawałam co chwilę. Najbardziej
raziło ich to, że przed pójściem spać, klękałam przy łóżku
i modliłam się do Boga, a kilka godzin wcześniej na kolacji
odmówiłam składania ofiary dla własnego ojca. Jako jedyna z
naszego stołu nie wstałam by pójść z talerzem do ogniska
stojącego na środku pawilonu jadalnego, ale siedziałam z rękami
złożonymi jak do modlitwy i patrzyłam się tępo w kolację.
Później,
dużo później, dowiedziałam się, że Ryan mnie wtedy obserwował.
Robił to też przez kolejne kilka dni na każdym posiłku. Wzbudziło
to niepokój u jego dziewczyny Fransciscy, bo jej chłopak nawet się
z tym nie krył.
Nie
wiem jakim cudem, nie zauważyłam tego, ale pamiętam jak przez
mgłę, że czułam jak ktoś mnie obserwuje. Zrzuciłam to na rzecz
tego, że jestem nowa i trzeba mnie po prostu przebadać. Dopiero
Simon w trakcie sobotniego obiadu, zaczął temat Ryana McCrota. Na
początku nie wiedziałam o kim on mówi, ale kiedy opisał mi go w
szczegółach i zobaczył reakcję mojego ciała jaką wywołał,
wiedział, że coś jest na rzeczy. Dostałam wtedy pierwsze
ostrzeżenie, że mam się trzymać z daleka od tego chłopaka.
Podobno niebezpiecznego i łatwo wpadającego w furię. Jakoś nie
mogłam w to uwierzyć, w szczególności, że nie zareagował jak
typowy furiat nawet wtedy kiedy o mało go nie zabiłam.
W
tamtym momencie podskórnie wiedziałam, że coś magicznego
przyciąga mnie do tego chłopaka.
I
kiedy to przyciąganie osiągnęło apogeum, zdobyłam się na odwagę
by go o to zapytać.
Uśmiechnął
się wtedy i pocałował w czubek głowy. Jeszcze bardziej
przytuliłam się do niego, by ukryć rumieniec i rozmarzony uśmiech.
- Patrzyłem na ciebie każdego dnia i podziwiałem.
- Podziwiałeś? A co we mnie jest do podziwiania?
- Wszystko. I nic jednocześnie. Uwielbiam w tobie każdy, nawet nieistotny szczegół, który powoduje, że jesteś tak inna od reszty dziewczyn. Widziałem twój uśmiech kiedy udało wygrać ci się małą potyczkę w walce na miecze. Twoje zwątpienie kiedy uczyłaś się o potworach i jak je najszybciej zabić. Twój gniew i oburzenie z powodu docinków i dwuznacznych komentarzy dzieci Hefajstosa. Twoje zmęczenie kiedy po raz pierwszy, uparcie i z zwiększającą się frustrację, próbowałaś pokonać ścianę z lawą. Widziałem również twoje łzy i spazmatyczny oddech kiedy Franscisca wraz zresztą swoich sióstr zmieszały się z błotem na imprezie z okazji 4 lipca.
- I nie zareagowałeś?
Wtedy
autentycznie byłam oburzona. Gdyby wtedy zareagował i jakoś mnie
pocieszył, może nie zwątpiłabym w siebie na kolejne dwa lata. Tak
łatwo było można mnie wtedy złamać. A jeśli zrobiły to jeszcze
najładniejsze córki Afrodyty, to bolało dwa razy mocniej.
- Wiedziałem, że dasz radę. Za każdym razem patrzyłem jak podnosisz się po porażce i w ten sposób stajesz się silniejsza. Nie zaproponowałbym ci tej podróży gdybym nie był pewien co do ciebie.
- Czyli co? Cały czas mnie sprawdzałeś?
- Cały czas się w tobie zakochiwałem.