czwartek, 20 kwietnia 2017

Modlitwa VIII

Mamy opóźnienie! Znaczy ja mam i nie jestem pewna czy da się to jakoś nadrobić. Z czasem wolny na pisanie jest kiepsko, a i sama wena przychodzi najczęściej w nocy kiedy powinnam spać by nie straszyć wykładowców swoimi worami pod oczami.
Zbliżamy się do końca i jednocześnie najciekawszej części w całym opowiadaniu i ich ucieczce :D
Mam pytanie strategiczne. Czy osoby, które czytają także komentują? Dobra to nie była to ta sprawa, ale ona jest równie ważna dla mojej weny. Czy chcecie czytać (na blogspocie) opowiadanie w świecie HP i miniaturki pojawiające się na RR, czy przerwę bez miniaturek, a po powrocie opowiadanie NicoxPercy?
Nie wiem czy zauważyliście, ale od jakiegoś czasu w rozdziale jest mała podpowiedź co do tego o czym będzie mowa w kolejnej części :) Ktoś to zauważył?


***
Lekcje szermierki i strzelanie z łuku były dla mnie katorgą. Nie umiałam opanować swojej niepewności jaka przychodziła od razu kiedy miałam w ręku broń. Nie byłam stuprocentową pacyfistką i wiedziałam, że tą bronią nigdy nie skrzywdzę drugiego człowieka, ale potwora, który może mnie zabić. Za każdym razem kiedy celowałam w tarczę (nie było mowy o wbiciu strzały w sam środek) to jak mantrę powtarzałam, że robię to w celu obrony siebie i swojej matki. Możliwe, że wiecie jak strzelają dzieci Apolla. Doskonale, wręcz z lekkością jakby urodzili się z łukiem w rękach. A ja? Nieporadnie stałam, ledwo celowałam w słomianą tarczę, a ręce trzęsły mi się jak u osoby chorej na Parkinsona. Mogłam jedynie pomarzyć, o tym, że kiedyś będę potrafiła robić to z taką samą lekkością jak moje rodzeństwo.
Pamiętam swoje trzecie zajęcia z łucznictwa. To był drugi tydzień mojego pobytu na obozie i nie czułam się jak jedna z nich. W ogóle się nie czułam na siłach by wstać rano z łóżka, ale wiedziałam, że muszę. Tęskniłam za mamą, własnym pokojem i - o zgrozo - za Nickiem. Chciałam usiąść z mamą w salonie i porozmawiać z nią o mało ważnych rzeczach. To dałoby mi siłę, którą w tamtym momencie tak potrzebowałam.
Możliwe, że to z powodu zmęczenia i ogólnego rozdrażnienia, moja strzała nawet nie zbliżyła się na pół metra w pobliże tarczy. Wylądowała natomiast kilka centymetrów przed twarzą zaskoczonego Ryana McCrota.
Jeśli liczyliście na romantyczne pierwsze spotkanie naszej dwójki, to muszę was rozczarować. O mało go nie zabiłam, a przy tym wyglądałam na sto razy bardziej przestraszoną od niego. Nie było żadnych piorunów, latających jesiennych liści (pomińmy, że było wtedy gorące lato), ani muzyki w spowolnionym tempie.
Wszystko trwało góra trzy sekundy i zanim dotarło do mnie co zrobiłam, mogłam zabić Ryana z trzy razy. Chłopak z strzałą w ręku pokonało odległość jaka nas dzieliła z uśmiechem na ustach, którego nie umiałam rozszyfrować. Strach powrócił z podwójną siłą, bo nie wiedziałam czego mogę się po nim spodziewać. Nawet po naszej ucieczce i milionach rozmów, nie do końca byłam pewna jego reakcji na moje słowa czy czyny. A wtedy, kiedy szła do mnie niedoszła ofiara w pomarańczowej obozowej koszulce, która opinała się na napiętych bicepsach, jedyne na co miałam ochotę to zapaść się pod Ziemię.
  • Radzę ci to odłożyć, bo jeszcze zrobisz komuś krzywdę.
Jak oparzona opuściłam ręce, w których nadal trzymałam łuk ćwiczebny. Nie umiałam wydobyć z siebie słowa, a tak bardzo chciałam go przeprosić, upewnić się, że na pewno nic mu nie jest i zapytać czy mogę mu to jakoś wynagrodzić. Nie wiedziałam o nim kompletnie nic, a moje serce chciało znać każdy mały i nieistotny szczegół o blondwłosym aniele. Kiedy jeszcze zrobił dwa kroki w moją stronę i przyjrzał mi się uważnie, miałam ciarki na skórze. Lazurowe spojrzenie jakim mnie obdarzył było czymś niezwykłym. Ryan zrobił wtedy coś jeszcze. Z trzęsących się dłoni, wyciągnął ćwiczebny łuk i położył go delikatnie na ziemi obok naszych stóp. Śledziłam każdy jego ruch, czerwieniąc się wściekle kiedy uklęknął przede mną. Zaraz jednak podniósł się z kolan, a ja nadal miałam rumieńce na policzkach. Mogłam sobie wmawiać, że to wina gorącego lata i niedawno zakończonego treningu. Prawda jednak była inna i gdzieś w głębi pamięci odnalazłam wszystkie pierwsze spotkania z chłopakami i nigdy, przenigdy, nie zareagowałam w taki sposób. Nawet wtedy kiedy poznałam Nicka.
  • Wierzysz w Niego?
Spytał jednocześnie biorąc delikatnie w dwa palce krzyżyk, który musiał wysunąć się spod obozowej koszulki.
Czy w Niego wierzyłam? Jeszcze dwa tygodnie temu byłam pewna kim jestem, w kogo wierzę i co się ze mną stanie po śmierci. Teraz straciłam pewność, że trafię przed oblicze Boga, który pozwoli mi zostać obok siebie. Bałam się, że zamiast do Nieba spadnę prosto w otchłań Hadesu. Musiałam w ciągu jednej chwili podważyć porządek, na którym budowałam swoje życie. Przez jedno zdanie – Jesteś herosem, Melanio,zaczęłam się załamywać.
  • Ja...um...
  • Wahasz się.
W tej chwili wahanie było jedynym pewnym czynnikiem w moim życiu. Ale nie tylko przez chaos we własnej głowie nie umiałam odpowiedzieć na jego pytanie. On był powodem, dla którego tak się zachowywałam. Jego lazurowe tęczówki, które patrzyły na mnie uważnie. Opanowany ton głosu i cała jego postawa wręcz emanowała pewnością siebie. Jakby jeszcze tego było mało górował nade mną wzrostem.

***

To nasze pierwsze spotkanie, pamiętam bardzo dokładnie. A to co nastąpiło później jeszcze bardziej wpłynęło na nasze relacje. Może gdyby nie ta sytuacja przy kolacji, to sprawa na zajęciach łucznictwa poszłaby w zapomnienie. Bylibyśmy tylko dwójką obozowiczów, których połączyła jedna sytuacja, a ich drogi złączyły się na kilka minut.
Może gdyby tak się stało, moje życie nie było pełne sprzecznych myśli. Pewnie wyglądałoby podobnie - byłabym żoną Nicka, matką swoich dzieci i kobietą, która żyje na przedmieściach w rodzinnym domu. Ale uniknęłabym wymyślania tysiąca scenariuszy i nocnego płaczu w poduszkę. Może byłabym szczęśliwsza bez Ryana w moim życiu.
Nie zamieniłabym żadnej chwili spędzonej z nim. Nawet jeśli do końca życia musiałabym żyć z mężczyzną, którego nie kocham. Ryan był wart wszystkiego co tylko mogłam oddać. Straciłam w życiu wszystko co tylko człowiek może stracić i jedyne czego żałuję to tego, że kiedy miałam okazję wziąć los w swoje ręce, to tego nie zrobiłam.
Ktoś z was może powiedzieć, że mój los był w gestii bogów siadających na swoich tronach na Olimpie. Część z was będzie miała rację, ale zawsze wierzyłam, że mam jakąś władzę nad własnym życiem i mogę podejmować decyzje, które będą miały swoje konsekwencje nie zagrażające dla milionów ludzkich istnień.
Herosi chyba właśnie dlatego składali bogom ofiarę podczas posiłków - ze strachu i nadziei, że kiedyś ich los będzie tylko we własnych rękach.
Dla nowych obozowiczów jest to coś irracjonalnego i bez sensu, dopóki naprawdę nie uwierzą. Nie jest to kwestia zobaczenia potwora i działającego Iryfona na własne oczy, ale raczej uświadomienie sobie, że we własnych żyłach płynie coś więcej niż krew. Trzeba to wszystko uporządkować we własnym umyśle i to właśnie jest najtrudniejsze. Przez kilka lat życia wszystko jest we względnym porządku, czasami tylko okazuje się, że opiekunka ma dwa rzędy zębów i owłosione skrzydła, które w ciągu kilku sekund wyrosły jej na plecach. Mama nie za bardzo ci wierzy, ale jesteś tylko pięcioletnim dzieckiem w wybujałą wyobraźnią.
A później nagle - z dnia na dzień - pojawia się ktoś kto wyjawia ci prawdę o zaginionym drugim rodzicu, który okazuje się postacią z mitologii. Ty sama jesteś kimś w rodzaju hybrydy - człowieka z bogiem, zwieszona pomiędzy dwoma światami. Nie do końca pewna będąc do jakiej grupy przynależysz i gdzie jest twoje miejsce.
Takie zawieszenie i uciekanie z jednego świata do drugiego, było najgorsze.


***

Ta pamiętna kolacja, o której wam już wspomniałam, miała miejsce tego samego dnia co sytuacja na zajęciach z łucznictwa. Tamta kolacja - z początku - nie różniła się niczym od poprzednich, które jadłam przy stole dla dzieci Apolla. Jeśli wam tego jeszcze nie powiedziałam, bóg muzyki i sztuki, zrobił coś wyjątkowego jak na tamten czas. Kiedy tylko przekroczyłam granicę obozu, nad moją głową pojawiły się jego atrybuty i zostałam oficjalnie przez niego uznana za swoje dziecko. W ten sposób, nie przespałam ani jednej nocy w domku Hermesa, ani nie zjadłam posiłku przy zatłoczonym stole z nieuznanymi herosami.
Mogłam liczyć na swoje rodzeństwo (przede wszystkim na Simona, bo to on okazał się moim przewodnikiem i przyjacielem podczas tamtych wakacji.) Ale oni nie do końca mnie rozumieli, o było równoznaczne z pełną akceptacją. Nie była to kwestia wyglądu czy charakteru, ale zachowania i masy pytań jakie zadawałam co chwilę. Najbardziej raziło ich to, że przed pójściem spać, klękałam przy łóżku i modliłam się do Boga, a kilka godzin wcześniej na kolacji odmówiłam składania ofiary dla własnego ojca. Jako jedyna z naszego stołu nie wstałam by pójść z talerzem do ogniska stojącego na środku pawilonu jadalnego, ale siedziałam z rękami złożonymi jak do modlitwy i patrzyłam się tępo w kolację.
Później, dużo później, dowiedziałam się, że Ryan mnie wtedy obserwował. Robił to też przez kolejne kilka dni na każdym posiłku. Wzbudziło to niepokój u jego dziewczyny Fransciscy, bo jej chłopak nawet się z tym nie krył.
Nie wiem jakim cudem, nie zauważyłam tego, ale pamiętam jak przez mgłę, że czułam jak ktoś mnie obserwuje. Zrzuciłam to na rzecz tego, że jestem nowa i trzeba mnie po prostu przebadać. Dopiero Simon w trakcie sobotniego obiadu, zaczął temat Ryana McCrota. Na początku nie wiedziałam o kim on mówi, ale kiedy opisał mi go w szczegółach i zobaczył reakcję mojego ciała jaką wywołał, wiedział, że coś jest na rzeczy. Dostałam wtedy pierwsze ostrzeżenie, że mam się trzymać z daleka od tego chłopaka. Podobno niebezpiecznego i łatwo wpadającego w furię. Jakoś nie mogłam w to uwierzyć, w szczególności, że nie zareagował jak typowy furiat nawet wtedy kiedy o mało go nie zabiłam.
W tamtym momencie podskórnie wiedziałam, że coś magicznego przyciąga mnie do tego chłopaka.
I kiedy to przyciąganie osiągnęło apogeum, zdobyłam się na odwagę by go o to zapytać.
Uśmiechnął się wtedy i pocałował w czubek głowy. Jeszcze bardziej przytuliłam się do niego, by ukryć rumieniec i rozmarzony uśmiech.
  • Patrzyłem na ciebie każdego dnia i podziwiałem.
  • Podziwiałeś? A co we mnie jest do podziwiania?
  • Wszystko. I nic jednocześnie. Uwielbiam w tobie każdy, nawet nieistotny szczegół, który powoduje, że jesteś tak inna od reszty dziewczyn. Widziałem twój uśmiech kiedy udało wygrać ci się małą potyczkę w walce na miecze. Twoje zwątpienie kiedy uczyłaś się o potworach i jak je najszybciej zabić. Twój gniew i oburzenie z powodu docinków i dwuznacznych komentarzy dzieci Hefajstosa. Twoje zmęczenie kiedy po raz pierwszy, uparcie i z zwiększającą się frustrację, próbowałaś pokonać ścianę z lawą. Widziałem również twoje łzy i spazmatyczny oddech kiedy Franscisca wraz zresztą swoich sióstr zmieszały się z błotem na imprezie z okazji 4 lipca.
  • I nie zareagowałeś?
Wtedy autentycznie byłam oburzona. Gdyby wtedy zareagował i jakoś mnie pocieszył, może nie zwątpiłabym w siebie na kolejne dwa lata. Tak łatwo było można mnie wtedy złamać. A jeśli zrobiły to jeszcze najładniejsze córki Afrodyty, to bolało dwa razy mocniej.
  • Wiedziałem, że dasz radę. Za każdym razem patrzyłem jak podnosisz się po porażce i w ten sposób stajesz się silniejsza. Nie zaproponowałbym ci tej podróży gdybym nie był pewien co do ciebie.
  • Czyli co? Cały czas mnie sprawdzałeś?
  • Cały czas się w tobie zakochiwałem.