Nie chciałem jej
skrzywdzić, naprawdę. Musicie mi uwierzyć. Melanie była dla mnie
ważna. Nie była jedną z tych rozkapryszonych księżniczek, które
występują w bajkach. Była moim Aniołem Stróżem, którego
przysłali z Nieba by się mną zajęła. Widziałem spojrzenia
innych chłopaków kiedy przemoczona i z lekko prześwitującą
koszulką wychodziła z łódki. Słyszałem ich chamskie teksty,
ciche gwizdy i jednoznaczne propozycje.
Starali się by Melanie
zwróciła na nich uwagę.
A ja? Ja nie robiłem nic.
Stałem blisko brzegu z
wyciągniętym ręcznikiem w jej kierunku i czekałem. Czekałem, bo
wiedziałem, że wybierze mnie. Nie tych wszystkich głośnych synów
Aresa, którzy patrzyli na mnie jak na nic wartego robaka. Czułem
ich wściekłe spojrzenia kiedy przytulałem przemokniętą
dziewczynę. Wiedziałem, że wiele mi do nich brakuję. Składałem
się w większości z wad, a nie zalet. Nie miałem ich mięśni,
talentu do walki z potworami i władzy jaką roztaczali wokół
siebie. Posiadałem jedynie kartotekę w policji, obozową koszulkę
i wory pod oczami.
I Melanie.
Ona była wszystkim czego
potrzebowałem. Może to zabrzmi nie zbyt męsko i ktoś stwierdzi,
że jestem zaślepiony miłością do niej, ale za nią byłem gotów
pójść na samo dna Tartaku. I wierzyłem, że ona jest w stanie
zrobić to samo dla mnie. Czy się pomyliłem? Nie wiem. Może gdyby
nasza historia potoczyła się inaczej. Może gdybyśmy mieli więcej
czasu. Gdyby nasze lęki nie przejęły kontroli nad naszym życiem.
Gdybym nie nazywał się Ryan McCrot, a ona Melanie Regent, to może
byłaby dla nas szansa.
Teraz jedynie pozostały
mi piękne wspomnienia jej uśmiechu, niebieski sweter i cicho
wyszeptana prośba Uwierz we mnie, Ryan.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz